Bartosz Nowakowski, pilot balonu Anwil i zawodnik Aeroklubu Włocławskiego. Z zawodu lekarz ortopeda. Podczas tegorocznych Mistrzostw Polski Balonów na Ogrzane Powietrze wywalczył pierwsze miejsce. Z reprezentantem Polski na Mistrzostwa Europy we Włocławku rozmawiał Kacper Kolibowski.
Kto zainteresował Cię balonami?
Miałem cztery, może pięć lat, kiedy to ówczesny dyrektor Aeroklubu Włocławskiego przelatywał nad domem, w którym mieszkałem w Kowalu. I właściwie z nieba mnie zaprosił na ten lot balonem (śmiech). Było to międzylądowanie. Już nie pamiętam dokładnie, w którym miejscu. Pamiętam tylko te posiniaczone kolana i łokcie. To były takie atrybuty mojej męskości i odwagi.
Była to miłość od pierwszego wejrzenia? Kto jest winien tej miłości?
Nie zakochałem się od razu. Nie sądziłem, że to latanie balonem tak bardzo porwie mnie do nieba. Po kilku latach posiadania licencji kolejny dyrektor Aeroklubu Włocławskiego, ściągnął tutaj do nas Witolda Walawskiego – lekarza ze Stalowej Woli. Potrzebował balonu, i ekipy. Było tutaj w Aeroklubie Włocławskim kilku młodych entuzjastów. Wśród nich ja, już z licencją. Ale nasze doświadczenie, było mierne. A przy tym też umiejętność czerpania frajdy i przyjemności z latania balonem była chyba jeszcze mniejsza niż mierna. No i Witek tą nieociosaną bryłę kształtował przez kilka sezonów. Potem się okazało, że przyszedł czas na to, żebym sam zaczął latać balonami. Na początku rekreacyjnie, potem coraz intensywniej, sportowo.
Od początku były sukcesy?
Pamiętam trudną rozmowę z dyrektorem Aeroklubu, który powiedział, że jak będą wyniki, to będzie nowy sprzęt. Jak nie będzie wyników, to nie ma mowy ani o pieniądzach, ani o nowym sprzęcie. Udało się ze sponsorami: Urzędem Miasta i Anwilem. Z pierwszych zawodów przyjechałem jako czwarty z Polaków, a piąty w rankingu. Zaraz potem było Leszno, na którym też byłem bardzo wysoko. Zaraz po Lesznie, tego samego roku, była Stalowa Wola, którą wygrałem. Była to ostatnia edycja Pucharu Polski. W tej chwili nawet nie pamiętam, który to był rok. Pamiętam tylko, że nestor polskiego baloniarstwa, Ireneusz Cieślak, stanął przed tabelą wyników, klepnął mnie w plecy i powiedział – “No, stary… Za szybko Ci to przyszło. Przyjaciół, to ty wielu w tym sporcie mieć nie będziesz”. (śmiech) Myślę, że te lata startów udowodniły, że to nie przypadek. Udowodniły, że od wielu lat ciężko pracujemy na nasz sukces. Na naszą pozycję. Myślę, że od dziesięciu lat, poza pierwszą czwórkę to chyba nie wypadłem ani razu, jeśli chodzi o ranking, o medale Mistrzostw Polski i zawodów FAI Category 1 – to taka światowa liga balonowa- których też mam kilka i jest to na pewno powód do dumy i dużej satysfakcji.
Jak często trenujesz? Czy są jakieś specjalne przygotowania? Diety? Siłownia?
Trenuję tak często, na ile się da. To znaczy, mam taką pracę, która pochłania bardzo dużo czasu, natomiast główny trening sportowy, to chyba jednak zawody. Tam jest miejsce na to, żeby wymieniać doświadczenia, żeby się doskonalić. Przede wszystkim zawody są miejscem, gdzie czasami trzeba latać bardziej ekstremalnie, gdzie trzeba przełamywać bariery. Nigdy ani tak szybko nie opadam, nigdy tak szybko się nie wznoszę, ani nigdy tak szybko nie chcę osiągnąć jakichś rezultatów, czy wyniku, czy miejsca na mapie w normalnym, rekreacyjnym lataniu. Zawsze, każdy sport jest obarczony jakimś elementem ryzyka. Balony też. I nikt w rekreacyjnym lataniu, dla frajdy, żeby się dzielić swoją pasją wśród znajomych, czy pasażerów, nie będzie tego ryzyka podejmował tylko po to, żeby doskonalić własne umiejętności.
To na czym polegają treningi?
Treningi głównie dotyczą przygotowania technologicznego. Mam grubo ponad tysiąc godzin spędzonych w powietrzu i obserwuję zachowania i odruchy uczniów, których szkolę i widzę, że kilka lat temu, przewidywałem reakcję balonu, albo zachowania szkolonego przeze mnie człowieka z wyprzedzeniem kilku sekund. Teraz już wyprzedzam o kilkanaście. I wiem, w którym momencie popełnił błąd. Wiem, która przeszkoda będzie dla niego stanowiła trudność. Szkolony przeze mnie uczeń, musi podejmować decyzje odnośnie miejsca lądowania na kilkaset metrów przed. Oczywiście w zależności od wysokości, którą ma. Ja podejmuję te decyzje na bieżąco. Jeśli uważam, że pole, które aktualnie jest pode mną, jest polem wystarczającym, to właściwie niezależnie od prędkości wiatru, jeśli tylko wysokość mi na to pozwala, jestem w stanie na tym polu wylądować. No, ale jest to oczywiście kwestia wylatania, doświadczenia, ilości wykonanych lądowań i umiejętności oceny profilu schodzenia oraz umiejętność oceny przede wszystkim bezwładności balonu To jest jakby najistotniejszy czynnik, który pozwala na to, aby się tej trudnej sztuki latania balonem nauczyć.
Twój najbardziej zapamiętany lot?
Moja ekipa często z tego żartuje… To może być nawet lot dwudziestominutowy, w kompletnej mgle, bez żadnych ciekawych zjawisk czy elementów krajobrazu, a i tak zawsze, jak wyląduję, to stwierdzę, że to był najpiękniejszy lot mojego życia. I tak jest z każdym następnym lotem. Jestem tak zafascynowany balonami, że niezależnie od tego, co mnie spotka w powietrzu, to zawsze uważam, że warto było wystartować, zawsze było warto spojrzeć z góry na świat, zawsze warto było jakąś nową perspektywę i okoliczności poznawać. I tak też, często przedstawiam to swoim kolegom. O czym oni doskonale wiedzą.
Ale ten jeden szczególny lot…
Natomiast jednym z najbardziej zapamiętanych lotów, chociaż już w tej chwili coraz bardziej te wspomnienia pokrywa popiół niepamięci, bo coraz bardziej odległe to czasy, to niewątpliwie lot w Gliwicach, gdzie balonem pędziliśmy nad aglomeracją śląską z prędkością powyżej 100 km/h. Był strach w obliczu tak potężnych, nieokiełznanych sił natury. Rzeczywiście wtedy bałem się o siebie, o zdrowie, o swoje życie. Wiedziałem, że ta pasja może być również przyczyną tragedii dla mnie, dla moich bliskich, a wtedy głównie dla moich rodziców. Także, to był taki lot ku przestrodze. Rzadko podejmuję ryzyko startu, kiedy widzę wypiętrzone chmury cumulonimbus, czyli chmury burzowe o aktywności pionowej.
Przydarzyła Ci się jakaś szczególna, ciekawa historia związana z baloniarstwem?
Ciekawych historii jest mnóstwo. Każde lądowanie, to ciekawa historia, bo to są ciągle poznawani, nowi ludzie, ciągła nowa ich fascynacja balonami. Są to też rozmowy z przypadkowo spotkanymi osobami i wzajemne opowiadanie sobie przeróżnych historyjek. Niektóre śmieszne, inne wzruszające. Pamiętam, jak byłem poruszony, gdy wylądowałem kiedyś na Litwie i kobieta, która przybiegła zobaczyć, co to za zjawisko wydarzyło się na jej łące, zobaczyła nas, podniosła ręce ku niebu i z takim przyjemnym akcentem powiedziała, że “Polaki przylecieli z nieba!”. Rozpłakała się strasznie. Zaczęła nas ściskać, obejmować, całować. Wiele jest takich sytuacji. Pamiętam, że wylądowałem na Łotwie w tak kompletnej dziczy, że chyba bardziej bałem się tej łotewskiej dziczy niż australijskich, kompletnie bezludnych przestrzeni. W tej dziczy było coś takiego niepokojącego. Wydawało mi się, że coś porusza się w krzakach. Wysłałem SMSem koordynaty GPS miejsca, w którym dokładnie wylądowałem, żeby moja ekipa po mnie przyjechała. Kiedy przyjechali, byłem milczący. Szybko spakowaliśmy balon. Ruszyliśmy z miejsca, niespecjalnie mówiłem, dlaczego mój nastrój jest taki ponury, choć zwykle towarzyszy mi bardziej wesołkowaty. Dopiero po powrocie do Włocławka, sprawdziłem w internecie, że Łotwa to jedyny kraj w Europie, gdzie na całej przestrzeni, w lasach, żyją dzikie niedźwiedzie. I jak przypomniałem sobie, że w tym lesie było coś niepokojącego… (śmiech) Na szczęście nie czytałem tego artykułu wcześniej, tylko po powrocie z Łotwy.
Uwielbiam też obserwować ludzkie reakcje na to, co się w powietrzu dzieje. Zabrałem kiedyś pewną panią na lot balonem. Przez czterdzieści pięć minut kompletnie się nie odzywała, a dla mnie lot był urzekający. Późny wrzesień, wszystko w pastelowych barwach. Są ludzie, dla których sztuka, malarstwo, stanowi powód do wzruszeń. Ja jestem na tyle prostym człowiekiem, że dla mnie powodem do wzruszeń jest widok z kosza balonowego. Widok, otoczenie, które natura wymalowała. W miesiącach wiosennych, bardziej ostrymi kolorami. W miesiącach jesiennych, bardziej pastelowymi. To mnie najbardziej wzrusza. Jeśli chodzi o moje odczucia, związane z tym, co jest tak jakby tłem sportu balonowego, w ogóle lotnictwa, to to daje mi największe doznania i przeżycia. Wydawało mi się, że ten lot kompletnie się tej pani nie podoba. Być może czekała na coś innego. Być może myślała, że będzie bardziej ekstremalnie, albo będzie po prostu inaczej. Po czterdziestu minutach lotu, usłyszałem: “Boże… Żebysz to Maria Dąbrowska mogła świat z tej perspektywy oglądać, to o ileż te utwory byłyby piękniejsze”. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to nie tylko dla mnie, lot balonem i to tło, które stanowi żywa przyroda, jest powodem do wzruszeń. Że wśród pasażerów, również takie osoby się zdarzają.
Czy zdarzyło Ci się podrywać dziewczyny “na balon”?
No pewnie! To dość spektakularny sport. Robi duże wrażenie! Daniel Mayonez Kucharski robiąc film o balonach zapytał mnie, czy jestem superbohaterem. Pewnie, że jestem superbohaterem (śmiech). Nie chodzi tylko o ryzyko, które podejmuje się, unosząc się swobodnie w powietrzu na kawałku materiału, wypełnionego ciepłym powietrzem. Wydaje mi się, że chyba na wszystkich lotnicy robią wrażenie. Mam niewątpliwie mnóstwo odzieży z emblematami związanymi z lotnictwem, a z balonami zwłaszcza. Bardzo często jestem pytany, oczywiście nie tylko przez dziewczyny, ale w ogóle przez ludzi – Dlaczego? Jak? No i wtedy się okazuje, że mam masę historii do opowiadania i robi to ogromne wrażenie na przypadkowo spotkanych, nowych osobach i często pozwala zacieśniać relacje. Generalnie myślę, że lotnictwo zbliża ludzi, a lotnicy, to poza tym, że ludzie odważni, to jeszcze bajarze, więc zawsze pomaga to w przypadkowych spotkaniach. W moim przypadku – czasami również z dziewczynami.
Gdzie lata się najlepiej? Gdzie jest najładniej?
Najpiękniejszy dla mnie rejon do latania balonem to Podkarpacie. Są fajne wzniesienia, ciekawe górki. Przepiękna okolica, ale też niesamowicie gościnni ludzie. Niesamowity porządek, jeśli chodzi o zagrody. To może być domek najbardziej oddalony od jakiejś aglomeracji zurbanizowanej, a nigdy nie można spotkać bałaganu, jakiegoś chaosu. Wszystko to jest rzeczywiście solidnie przemyślane, posprzątane, poukładane. Co zawsze robi na mnie ogromne wrażenie. Bardzo lubię wracać do Krosna. Każdego roku jeździmy tam na zawody i zawsze udaje nam się osiągnąć dobry rezultat.
A loty nad Włocławkiem?
Oczywiście lubię latać u siebie. Zawsze odkrywam coś nowego we Włocławku. Jakieś nowe skrzyżowanie, ale nie dlatego, że jest ono nowo wybudowane, bo sądzę, że troszeczkę więcej mogłoby się w naszym mieście dziać, natomiast nowe, w sensie nowej perspektywy, z której mogę na dany obiekt architektoniczny, czy jakikolwiek inny, patrzeć. Czy na park. Uwielbiam startować z parku Sienkiewicza. Mam tam takie swoje miejsce, koło pomnika Sienkiewicza, gdzie jest taka ściana, tło akustyczne, utworzone z wysokich drzew. Autentycznie, nie słychać tego miejskiego zgiełku. Zawsze robi to ogromne wrażenie na pasażerach, bo wznosimy się balonem dwa, trzy metry na sekundę, a po przekroczeniu tej linii drzew, no po prostu ludzie są urzeczeni. Po pierwsze widokiem, perspektywą, której nigdy nie mieli, nie widzieli, a po drugie – ogromnym hukiem, który to miasto daje. A kilka sekund wcześniej, była po prostu zieleń, spokój, cisza i jedynie huk palnika, rozdzierający tą ciszę.
Niedawno, podczas 29. Mistrzostw Polski Balonów na Ogrzane Powietrze w Nałęczowie, zdobyłeś pierwsze miejsce i tytuł Mistrza Polski.
Jak świętowałeś? Ile dostałeś SMS-ów, maili z gratulacjami?
Cieszy mnie to, że wszyscy, całe środowisko – chyba na prawdę mogę tak generalizować – wszyscy przychodzili, podawali rękę, albo obejmowali i mówili, że mi się należało. Bo to na pewno nie był przypadkowy wynik. Bo jestem w tym sporcie od wielu lat i srebrnych medali mam kilka. Brązowych też kilka. Razem uzbierałoby się kilkanaście, ale rzeczywiście nigdy nie udało nam się zdobyć złotego medalu na Mistrzostwach Polski, choć od wielu lat byliśmy pretendentami do tego tytułu i ciężko na to pracowaliśmy. Na pewno jest to duży sukces mój i mojej ekipy. Chociażby dlatego, że na co dzień, moja praca zawodowa nie pozwala mi tak często latać, ćwiczyć i się rozwijać, jeździć po Europie i podglądać najlepszych, jak bym chciał, a mimo to, cały czas ranking pokazuje, że albo utrzymujemy kontakt z najlepszymi, albo wręcz dyktujemy swoje własne warunki. To jest przede wszystkim powodem do satysfakcji. Dostałem ogrom SMS-ów, ogrom telefonów i nawet się nie spodziewałem, że w tym mieście tak wiele osób jest zainteresowanych tym moim lataniem, bo właściwie gdziekolwiek bym się nie pokazał, tam jestem rozpoznawalny, jak na to nasze, chyba jednak dosyć dużej wielkości miasto. Gdziekolwiek bym się nie pokazał, z kimkolwiek bym nie rozmawiał, to wszyscy wiedzą, wszyscy podają rękę i wszyscy rzeczywiście gratulują. Także to jest na pewno ogromny powód do radości. Oczywiście jest też tło tego wszystkiego. Na pewno wyrzeczenia i na pewno dużo pracy gdzieś w tle. Niektóre rzeczy były zawalone, a powinny być już dawno załatwione. Studiowałem dwa lata dłużej, przez balony, bo jeździłem po Australii i zdobywałem punkty we Francji, a teraz się okazuje, że specjalizację też będę zdawał albo pół roku później, albo rok później, bo w przyszłym roku będą Mistrzostwa Świata w Brazylii i jeśli by się udało zakwalifikować, no to byłby to taki kąsek, o który mógłbym chcieć się pokusić, a to mogłoby nie pozwolić tej mojej edukacji zamknąć się w takim czasie, w jakim bym chciał.
Fajne jest też to, że baloniarstwo jest takim sportem, który bardzo zjednuje sobie ludzi w samej ekipie, bo niestety są to bezimienne osoby. Chciałbym nawet złożyć w tym roku wniosek do zarządu Aeroklubu Włocławskiego, żeby ufundował medale moje ekipie. To są ludzie, którzy jeżdżą od wielu lat, ciężko na ten wynik pracują i oni również zdobyli ten złoty medal, a niestety został wydany tylko jeden. A wydaje mi się, że może nie koniecznie na ich piersiach, ale chociażby na ich półce, mógłby jakikolwiek proporczyk, czy jakakolwiek pamiątka, czy jakikolwiek puchar, z tego uzyskanego, świetnego wyniku pozostać, bo to nie jest codzienna sprawa, być Mistrzem Polski w jakiejkolwiek dyscyplinie, a ci ludzie, okazali się jako zespół, pod moim kierownictwem, zespołem najlepszym.
Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałem powiedzieć, jeśli chodzi o te mistrzostwa. Mój syn, Wojtek, jest z roku na rok, coraz starszy. Widziałem, jak niesamowicie ambitnie podchodził do tego, jak w każdym locie mnie motywował. Mówił: „Tatuś zrób wszystko, zrób wszystko, żebyś był najlepszy”. Już po pierwszym locie mogłem prowadzić z dużą przewagą, ale popełniłem błąd. No, popełniłem błąd, bez dwóch zdań. Byłem drugi, po pierwszym locie. A mój syn powiedział : „Tato, powiedziałeś, że ci dobrze poszło, a tu zobacz, jesteś drugi. Musisz się sprężyć w następnym.” I tak każdego dnia mnie motywował. Przed ostatnim lotem powiedział : „Tato, teraz to musisz wszystko z siebie dać”. Odpowiedziałem: „Gościu, no. Prowadzę od trzech lotów, no to co mam z siebie więcej dawać? Wystarczy, żebym poleciał tak, jak do tej pory”. A on na to: „ Nie no, tato. Teraz, to już musisz tego pilnować”. Bardzo mnie to bawiło. Chciałem jeszcze powiedzieć, że mój syn pływa zawodniczo. Też w tej chwili jest medalistą Mistrzostw Polski, bo na rozgrywanych w tym roku, w jego wieku, korespondencyjnych Mistrzostwach Polski, był dwa razy drugi, dwa razy czwarty i raz piąty, co dało mu w konsekwencji brązowy medal w wieloboju. Pamiętam, że w zeszłym roku był taki moment, kiedy nie chciał chodzić na treningi. Rzeczywiście, jest to bardzo ciężka, katorżnicza praca. To są dziesiątki, może setki basenów każdego dnia przepłyniętych. I to wymaga ogromnych wyrzeczeń od zawodnika. Powiedział: „Tatuś, mi się już nie chce trenować”. Pamiętam, że wtedy z nim usiadłem i powiedziałem: „Synku… Latam balonem od wielu lat. Muszę ci się przyznać, że jak dzwoni budzik o piątej rano, to jeszcze nigdy mi się nie chciało wstać. Zawsze złorzeczę na ten dzwoniący budzik, ale potem, jak wstanę i na koniec odbieram medale, nagrody, puchary, to synku, ja jeszcze nigdy nie pamiętałem, że mi się nie chciało wstać na danych zawodach. Wierzę, że tobie się nie chce, wierzę, że to jest dla ciebie obciążenie, że chciałbyś, żeby inaczej wyglądał ten twój dzień, ale jak jedziesz na zawody i ktoś cię klepie po ramieniu, podaje rękę i spotyka cię nagroda, za twoją ciężką pracę, to nie będziesz tych wyrzeczeń w ogóle pamiętał. Każdy ten poszczególny trening, który był dla ciebie obciążeniem, pójdzie w niepamięć, a najważniejsza będzie tylko ta chwila, kiedy jest ten finalny sukces. Kiedy owocuje wynik tej twojej ciężkiej pracy, wyrzeczeń”.
W taki sposób go motywowałem i dało rezultat. Po tych okresach, kiedy się nie chciało, teraz jest okres ogromnej motywacji, kiedy się chce i fajnie, że dla niego również się ten sezon w taki sposób zakończył. To taka dygresja odnośnie tego, że balony się przekładają również na inne dyscypliny sportowe i może, jak Wojtek twierdzi – na przyszłych olimpijczyków, bo w tym gronie się widzi, chociaż ja nie do końca. (śmiech) Uważam, że to nie tylko ogrom ciężkiej pracy, ale i też dużo szczęścia potrzeba i takich czynników nie zawsze zależnych od potencjalnego sportowca, pływaka w tym przypadku.
I co teraz? Mistrzostwo Europy?
Nie mam złudzeń. Mistrzem Europy nie będę… Dlatego, że latanie balonem, to wcale nie jest taka prosta sprawa. W obecnych czasach, jest to rzecz coraz bardziej skomplikowana. I mam wrażenie, że z takiego swobodnego unoszenia się w powietrzu, coraz mniej zostaje. Mam wrażenie, że są jeżdżące bazy danych z komputerami, ze sprzętem meteo, ze sprzętem nawigacji, które określają z ziemi, na jakiej wysokości pilot ma być. Z jaką prędkością pilot ma się wznosić i z jaką prędkością powinien opadać i jakie decyzje pilot powinien podejmować. A pilot jest tylko narzędziem. Ja wiem, że każda dyscyplina sportowa się rozwija i ten postęp technologiczny ma na nią wpływ. No i tak też jest u nas. Ja nie umniejszam sukcesu tych ludzi, bo są bez dwóch zdań wspaniale wyszkoleni piloci, natomiast tutaj ten czynnik, związany z ogromnymi potrzebami finansowymi, w przypadku tego typu poziomu sportowego, jest na pewno poza naszymi możliwościami. Nie tylko moimi, ale myślę, że w ogóle Aeroklubu i komisji balonowej, czy Aeroklubu Polskiego. To są już ogromne środki i potrzebny byłby rzeczywiście przemyślany, zrównoważony pomysł na to, w jaki sposób w balony zainwestować, żebyśmy potencjalnego mistrza świata czy mistrza Europy kiedykolwiek mieli. Czy jest to przede mną? Na pewno ambicją każdego zawodnika, a ja jestem zawodnikiem, który ma ciśnienia sportowe, jest to, żeby podnosić swój poziom wyszkolenia. Przede wszystkim, jak wyjeżdżam na zawody, zamykam drzwi od samochodu, odwracam głowę do tyłu i pytam, czy ci, którzy ze mną aktualnie na te zawody się wybierają, wiedzą, po co tam jedziemy. Że nie jedziemy tam się przejechać i popatrzeć na balony, porobić zdjęcia, tylko jedziemy tam wygrać. Tak jest od wielu lat. Zamknięcie drzwi i: „Po co tam jedziemy?” Już nawet Wojtek wie, że , „Jedziemy, żeby wygrać.” (śmiech) Także, może i będą takie Mistrzostwa Europy, przed którymi będę pretendentem do tego, żeby być Mistrzem Europy. Natomiast moją ambicją i celem, zawsze było, żeby we Włocławku pokazać, jak wygląda sto balonów na niebie. A śród nich jeden z napisem Włocławek. I żeby ludzie mogli z zachwytem zadzierać głowy do nieba i mówić: „O Boże! No coś pięknego! Coś wspaniałego!” Coś, co mnie wiele lat temu urzekło, a co – mam nadzieję – urzeknie tych ludzi, którzy za kilkanaście dni do Włocławka zjadą. I to było moim celem. A to, że przy okazji na tyle wciąż utrzymuję poziom sportowy, że udało mi się zakwalifikować do tej imprezy, to sprawa już drugorzędna.
Jest dużo organizacyjnych spraw, w które jestem zaangażowany i chciałbym, żeby ta impreza wypaliła. I żeby ludzie stąd wyjechali i pomyśleli sobie, że mamy fajne lotnisko, że mamy rozwijające się miasto, że mamy fajnych, gościnnych mieszkańców. I że zawody rozegrały się w duchu sportowym i wyłoniony został rzeczywiście najlepiej przygotowany do tego pilot. I to jest istota. To jest najważniejsze. Natomiast moje miejsce w rankingu jest sprawą otwartą. Nie powiem, że drugorzędną, ale otwartą. I tyle. Czas pokaże. Lot balonem, to analogia ludzkiego losu. Wiem, skąd wystartuję pierwszego dnia. Natomiast nie wiem, dokąd mnie te zmienne kierunki wiatru, wiejące na różnych wysokościach, a tym samym meandry lotu zaprowadzą. Być może nawet na pudło.
Rozmawiał Kacper Kolibowski z Aeroklubu Włocławskiego.
XIX KIERMASZ BOŻONARODZENIOWY W MUZEUM ETNOGRAFICZNYM WE WŁOCŁAWKU
Wirtualne zakupy i inwestycje mogą stanowić realne zagrożenie!
W Teatrze – Sylwestrowy wieczór…